Tym razem kreacja na najważniejszy konwent jesienią, Łyżkon. Ze względu na pogodę oscylującą w granicach 10°C przewidziałam do tego kompletu spodnie (całkiem fajne, bo niebieskie w czarne ornamenty) oraz kilka narzutek: marynarski żakiet ozdobiony fluorescencyjnymi symbolami i oversize'owy, brązowy płaszcz. No i pod wszystko i tak nosiłam cieplutką bluzkę turystyczną.
Nie zamarzłam nawet w nocy!
Niestety z samego konwentu wróciła tylko ta koszula, spodnie i gorsetowa bluzka (z której jestem niewyobrażalnie dumna i nigdy jej nie wyrzucę ♥), bo zwyczajnie nie chciało mi się targać ze sobą reszty rzeczy, upychać ich gdzieś, etc. I tak poza samym strojem miałam multum szpeju do wystroju, a na nim jakoś zależało mi bardziej.
Trochę szkoda mi tej spódniczki zdobytej u Pani Iguy, ale no trudno :c