czwartek, 1 lutego 2018

Biedzia pobiegła za Tęczowy Most




Nasze pierworodne dziecko, czarny kotek o wdzięcznym imieniu Bieda jest już za Tęczowym Mostem. Przypałętał się jej jakiś dziwny, szalony wirus, który wycieńczył ją tak szybko, że weterynarz nie był w stanie pomóc.

Była najbardziej charakternym kociakiem, jakiego poznałam. Złośliwą, czarną bestią. A jednocześnie tak wdzięcznym, czarnym wampirkiem, że serce się rozpływało.



Wrzucała papier toaletowy do kuwety w łazience. Skakała na wysokość mojej głowy. Biegała po naszym małym mieszkaniu o powierzchni 19m2 jak piłka we flipperze zaliczając każdą inną możliwą powierzchnię. Nie było miejsca, gdzie ona by nie wlazła - nawet na wmurowane przęsła właziła i nie raz budziła mnie lądując kawałek od mojej głowy. W upalne dni, kiedy ja i Samiec ograniczaliśmy kontakt fizyczny podczas snu i zamiast tulenia, jedynie trzymaliśmy się za ręce, Biedarion dokładała swój ogonek. Zjadała nam banany i groszek. Uwielbiała też cosplay. Kiedy tylko wyciągałam tkaniny, lub zaczynałam jakiekolwiek crafty, Biedarion była obok mnie. Wskakiwała za laserem na drzwi i wisiała na nich trzymając się pazurkami...



Była fantastyczna i pewnie nigdy więcej nie poznam podobnego do niej kota. Jestem nawet zaskoczona tym, jak bardzo boli mnie jej brak, bo nie wiedziałam, że aż tak ją lubię. Była naprawdę złośliwa wobec mnie - bo Samca uwielbiała, Samiec mógł robić wszystko. Ręka Karmiąca, czyli ja, już tak mniej. Ale to chyba naturalne, że córki drą koty z matkami :-)
Z drugiej strony, kiedy była po sterylizacji spędziła kilka dni leżąc na mojej klatce piersiowej lub ramieniu.







Udostępnij:

czwartek, 19 października 2017

Łyżkon 2117




Kurczę, dziwne to, bo jestem osobą z zasady niezadowoloną ze swoich tworów, ale... Znowu jestem ucieszona efektem końcowym.

Tym razem kreacja na najważniejszy konwent jesienią, Łyżkon. Ze względu na pogodę oscylującą w granicach 10°C przewidziałam do tego kompletu spodnie (całkiem fajne, bo niebieskie w czarne ornamenty) oraz kilka narzutek: marynarski żakiet ozdobiony fluorescencyjnymi symbolami i oversize'owy, brązowy płaszcz. No i pod wszystko i tak nosiłam cieplutką bluzkę turystyczną.
Nie zamarzłam nawet w nocy!
Niestety z samego konwentu wróciła tylko ta koszula, spodnie i gorsetowa bluzka (z której jestem niewyobrażalnie dumna i nigdy jej nie wyrzucę ♥), bo zwyczajnie nie chciało mi się targać ze sobą reszty rzeczy, upychać ich gdzieś, etc. I tak poza samym strojem miałam multum szpeju do wystroju, a na nim jakoś zależało mi bardziej.

Trochę szkoda mi tej spódniczki zdobytej u Pani Iguy, ale no trudno :c





Udostępnij:

środa, 14 czerwca 2017

Leśna wiedźma - kostium w godzinę!

Oto nadchodzi wielkimi krokami mój debiut jako MG larpa! Mimo że zadania podjął się Krasnolud, wykonałam je ja. Tak wyszło, akurat kończy się semestr, a ja mam wszystko zaliczone, więc przynajmniej tak odciążyłam chłopaka, który ciężko tyra :-) Napisawszy wszystkie karty postaci i poplątawszy wątki fabularne tak, że sama chyba nie pamiętam, o co tam chodzi, uzmysłowiłam sobie, że... nie mam stroju.


Także teraz jestem po łokcie i kolana w barwnikach. Kocia Biedzia jest na mnie obrażona, bo zamknęłam drzwi od łazienki, chociaż i tak nie zdołałam uchronić jej przed pobrudzeniem się. Na szczęście na czarnym kocie niewiele kolorów się przyjmuje :-) No i czeka mnie szorowanie podłogi.

Strój musiałam zrobić z tego, co akurat miałam po ręką. Wybrałam sukienkę, której nie potrafiłam wyrzucić, ponieważ mam do niej ogromny sentyment, a prześwituje tak bardzo, że trochę wstydziłam się w niej chodzić... No i kurzy się w szafie, zajmując tylko miejsce.


Jako inspiracja służyła mi kreacja Tii Delmy, czy jak kto woli, Calypso z Piratów z Karaibów. Jedyne co chciałam zmienić, to kolor na bardziej... leśny. Barwniki spożywcze sprawdziły się idealnie, chociaż trochę opornie szło po organzie, ale to chyba normalne dla tego materiału. Taka improwizacja bardzo mi się spodobała i jestem zadowolona z efektu :-) Myślę, że ta kreacja zostanie ze mną na długo i wykorzystam ją jeszcze nie raz :3







Udostępnij:

czwartek, 8 czerwca 2017

Blogi nie płoną

Blogi mają cudowną właściwość, że można porzucać je na wiele miesięcy, aby po ponad półrocznej przerwie usunąć wszystkie wcześniejsze wpisy i zacząć od nowa. W przypadku pamiętników było inaczej - wyrwane kartki zawsze zostawiały jakiś ślad.

Cieszę się, że bloga można porzucać i wracać do niego nie martwiąc się o ślad, który zostawią usunięte wpisy.




Może inaczej to wygląda, gdy jest się jakimś poczytnym blogerem,który utrzymuje się z pisania. Jednak ja nigdy nie celowałam w prestiż, jakim jest rozpoznawalność w blogosferze. Po prostu lubię pisać. I chcę to robić.
A o czym? Cóż, recenzji książek raczej tu wrzucać nie będę - można je znaleźć na Ostatniej Tawernie. Niewątpliwie pojawi się dużo okołostrojowych tekstów. Takie mejkingofy lub atencjonizm gotowym strojem, może jakieś tutki... Dość często bywam na konwentach i larpach, więc myślę, że i relacji nie powinno zabraknąć. Nie wykluczam publikacji felietonów luźniejszych tekstów o wszystkim i niczym (boję się używać określeń brzmiących zbyt profesjonalnie...). Moje zakocianie również nie przejdzie bez echa i myślę, że nie raz wspomnę o perypetiach kocich rodziców ;-)


...w sumie, zaczynam się już gubić, ale spodziewać się tu można czegoś związanego z:

  • fantastyką;
  • larpami;
  • cosplayem;
  • rękodziełem;
  • kotami;
  • życiem młodej nie-dorosłej
...więc jeżeli interesuje Cię któreś z powyższych zagadnień, to weź daj mi szansę :-) 
Udostępnij: